Strona:F. Dostojewski - Bracia Karamazow cz-5.djvu/123

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Iwan, przekonany logicznością tych wywodów, powstał i gotował się do odjeścia.
— Widzę, żeś jeszcze słaby — rzekł do Smerdiakowa. Czy nie trzeba ci czego?
— Dziękuję pokornie, Marta Ignatiewna przychodzi do mnie codzień i zaopatruje we wszystko.
— Słuchaj — rzucił jeszcze, odchodząc, Iwan, nie mów w śledztwie, że umiesz udawać chorobę, a i ja tego nie powiem, aby ci nie zaszkodzić.
— Jeżeli tak, to i ja nie powtórzę wszystkiego, co pan ze mną mówił przed swoim wyjazdem, — odrzekł Smerdiakow.
Dopiero, wyszedłszy na korytarz, zrozumiał Iwan, jak ubliżające znaczenie miały wyrazy Smerdiakowa. W pierwszej chwili chciał zawrócić i dać mu należytą odprawę, ale potem machnął ręką i wyszedł, mówiąc sobie w myśli.
„Wszystko to głupstwo”.
W gruncie czuł się uspokojony, a nawet pocieszony faktem, że nie Smerdiakow, a Dymitr był zabójcą. Nie zdawał sobie sprawy dlaczego cieszyło go to, a właściwie nie miał najmniejszej ochoty do grzebania się we właściwych uczuciach, i chciał za wszelką cenę zapomnieć o wszystkiem.
Dodać tu należy, że w kilka dni po przyjeździe z Moskwy, Iwan poddał się bez oporu szalonej i bezpamiętnej miłości do Katarzyny Iwanowej i mówiąc przed chwilą Aloszy, „że nie jest jej amatorem”, kłamał haniebnie własnym uczuciom. To prawda, że chwilami nienawidził jej do tego stopnia, że pragnął ją zamordować, ale na to składało się wiele przyczyn. Katarzyna,