Strona:F. Dostojewski - Bracia Karamazow cz-5.djvu/114

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

teraz, że pytaniem tem musi nieustannie dręczyć Iwana.
— To ty! to ty! wmówiłeś we mnie, że Dymitr jest ojcobójcą, — wołała do Iwana.
Alosza osłupiał na to „ty”, nie przypuszczał tak poufałego stosunku między nimi.
Iwan uśmiechnął się z przymusem i odwrócił się ku drzwiom.
— Idę już — rzekł — powrócę jutro.
Zaledwie wyszedł, Katarzyna rzuciła się do Aloszy i nalegała gwałtownie, chwytając go za ręce.
— Idź pan! idź za nim, nie odstępuj go ani na krok, on chory, ma uderzenia do mózgu, doktór mi mówił.
Alosza rzucił się za odchodzącym Iwanem i dogonił go wkrótce.
— Czego chcesz? — spytał szorstko tamten odwracając się. — Kazała ci biedz za mną, wmawiając, że jestem chory i warjat, z góry już wiem.
Iwan szedł dalej, nie zważając na niego, Alosza dotrzymywał mu kroku.
— A wiesz ty, Aleksy Fedorowiczu, jakie się ma uczucie, wpadając w obłąkanie? — spytał nagle Iwan zupełnie już innym głosom, w którym brzmiała jakby tylko ciekawość.
— Nie, niewiem. Przypuszczam, że muszą istnieć rozmaite rodzaje obłędu.
— A czy można kontrolować samego siebie?
— Myślę, że nie można dokładnie — odparł zdziwiony Alosza.
Iwan na chwilę umilkł.