Strona:F. Dostojewski - Bracia Karamazow cz-5.djvu/112

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

cym Mitia, — stań przedemną i patrz mi prosto w oczy. Powiedz, czy wierzysz? czy wierzysz, że nie ja zabiłem?
— Ani przez jedną minutę nie miałem cię za mordercę, — odpowiedział stanowczo Alosza.
— Dzięki ci, bracie! dzięki. Tobie nawet nie śmiałem zadawać tego pytania. A teraz bądź zdrów i kochaj Iwana.
Alosza wyszedł. Ostatnie słowa Miti zastanowiły go. Brat Iwan niepokoił go w ostatnich czasach, bardziej jeszcze, niż Mitia, postanowił więc udać się do niego.
Idąc do Iwana, musiał Alosza przechodzić obok mieszkania Katarzyny Iwanówny. Obaczywszy światło w jej oknach zaszedł i do niej, spodziewając się zastać tam Iwana. Istotnie, spotkał go na schodach, widocznie już odchodził.
— Ach to tylko ty, — rzekł Iwan sucho, — zobaczywszy go. Ty do niej?
— Tak.
— Nie radziłbym dziś, ona nie w humorze, a ty rozdrażnisz ją jeszcze bardziej.
— Nie, nie! — dał się słyszeć głos z górnego piętra, — proszę, niech pan wejdzie, Aleksy Fedorowiczu, pan wracasz od niego?
— Tak, byłem u Miti.
— Czy kazał mi co powiedzieć? Chodźcież tu obaj — słyszycie! — Ostatnie słowa wymówiła tak rozkazująco, że Iwan po krótkiem wahaniu, zdecydował się powrócić razem z Aloszą.
— Podsłuchiwała, — szepnął gniewnie sam do siebie, — ale tak, że go Alosza usłyszał.