Przejdź do zawartości

Strona:F. Dostojewski - Bracia Karamazow cz-4.djvu/57

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

czyny jego z Katią, to powinna mu dopomódz do oddalenia się ztąd na zawsze.
Wchodząc do mieszkania pani Chachłakow, uczuł jednak Dymitr nurtujujący go niepokój. A co będzie, jeśli i ta odmówi? Czuł z matematyczną pewnością, że to już ostatnia nadzieja, a jeśli i ta zawiedzie, nie pozostanie mu nic innego, jak chyba ograbić kogoś. Z bijącem sercem zadzwonił do mieszkania, otworzono mu natychmiast, a pani Chachłakow kazała go prosić do salonu. Mitia pomyślał, że musiano tu chyba czekać na niego i przeczucie go nie zawiodło.
— Czekałam właśnie na pana — zawołała pani Chachłakow, wybiegając na jego spotkanie — i sama niewiem dlaczego, od rana już byłam pewna, że pan napewno dziś przyjdzie.
— To istotnie zadziwiające — zauważył Mitia siadając. — Ale muszę szanowną panią uprzedzić, że sprowadza mnie tu interes niesłychanej dla mnie wagi, chodzi mi właśnie...
— Wiem, wiem, to przecież ogromnie ważna sprawa, nie mógł pan przecież nie przyjść po tem, co zaszło z Katarzyną, z matematyczną pewnością wiedziałam, że pan przyjść musi, bo, co się tyczy cudów, ale, ale, czy słyszałeś pan o starcu Zosimie?
— Pani szanowna, sprowadza mię tu, niestety, realna strona życia, chciałbym właśnie opowiedzieć pani, że...
— Ach, tak, masz pan słuszność, realna strona życia, ja jestem teraz wyłącznie za realizmem, nauczona doświadczeniem. Ale czy słyszał pan o śmierci starca Zosimy?