Strona:F. Dostojewski - Bracia Karamazow cz-4.djvu/25

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Weszła Fenia i postawiła na stole tacę z odkorkowaną butelką szampana i trzema kieliszkami.
— Szampana przynieśli — zawołał Rakitin — wypij z nami, Agrafio Aleksandrówno. Już i tak w głowie ci szumi, jak wypijesz, gotowaś puścić się w taniec. Bierz kieliszek, Alosza! pokaż, żeś i ty zuch, a tylko za czyje zdrowie pić będziemy czy na wrota niebieskie?
— Jakto, na wrota niebieskie?
Grusza wzięła kieliszek, Alosza również podniósł go i usta umoczył, ale zaraz postawił znów na tacy.
— Nie! lepiej dajmy temu pokój — uśmiechnął się cicho.
— A przechwalałeś się — zawołał Rakitin.
— Kiedy tak, to i ja pić nie będę, podchwyciła Grusza, nawet mi się nie chce. Pij, Rakitka, sam, całą butelkę. Jak Alosza nie, to i ja.
— Cóż za cielęce czułości — oburzył się Rakitin. — On przynajmniej ma zmartwienie, a ty co? On przeciwko swemu Bogu się zbuntował, kiełbasą się napchał.
— Cóż to znowu?
— Jego starzec umarł dziś, starzec Zosima, ten święty.
— Co? — zawołała Grusza — starzec Zosima umarł! Panie Boże! a ja nic o tem nie wiedziałam. — Przeżegnała się pobożnie. — A ja co robię! Boże mój!
Mówiąc to, zeskoczyła z kolan Aloszy i usiadła obok niego na kanapie.
Alosza spojrzał na nią zdumiony i jakiś jasny błysk przemknął po jego twarzy.