Strona:F. Dostojewski - Bracia Karamazow cz-4.djvu/24

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

czała za mną: „rózgami ją oćwiczyć”. Prawda, że ją ciężko obraziłam. Zaprosiła mnie i myślała, że dam się nabrać, przekupić mnie chciała swoją czekoladą. Dobrze się stało, dobrze! Tylko boję się wciąż, czy się ty, Alosza, za to na mnie nie gniewasz?
— A wiesz co? — mówił Rakitin, seryo zdziwiony — ona się ciebie naprawdę boi, takiego kurczaka.
— Dla ciebie on kurczak, bo ty sumienia niemasz, Rakitka, ot co! Ja, co innego, ja, widzisz, kocham go z całej duszy. Czy uwierzysz, Alosza, że cię kocham.
— Ach, ty bezwstydna! Słyszysz, Alosza, ona ci się z miłością oświadcza.
— A bo go kocham.
— A twój oficer, a wiadomość, na którą czekasz?
— To co innego, a to co innego.
— Czysto babskie rozumowanie.
— Ty mnie nie draźnij, Rakitka! — podchwyciła z ogniem Grusza — ja kocham Aloszę całkiem inaczej. Prawda, że pierwej miałam na myśli zupełnie co innego, bo ja czasem bywam podła, ale teraz patrzę na ciebie, Alosza, jak na własne sumienie. Myślałam ja o tobie nieraz już i dawniej i mówiłam sobie: „ot! jak taki musi mną pogardzać”, i wtedy, jakem wybiegła od tej panny, myślałam to samo. Mitia powie, bo on wie o wszystkiem. On to rozumie. Wierzysz mi, Alosza, jak patrzę na ciebie, to mię wstyd bierze i brzydzę się sama sobą, i sama nie wiem, kiedy to przyszło.