Strona:F. Dostojewski - Bracia Karamazow cz-4.djvu/113

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

sympatyczną twarz, z gęstwiną ciemno-blond włosów nad czołem i ślicznemi niebieskiemi oczyma. Zachowywał się i weselił jak dzieciak, mimo to oczy jego miały wyraz głęboki i rozumny, a chwilami patrzał nimi tak, jakgdyby nie słyszał nic z tego, co się naokoło niego działo, marząc o czemś dalekiem i bardzo swojem. To znów cieszył się bardzo i zapalał z powodu jakiejś drobnostki.
— Wyobraź pan sobie, wożę się z nim już cztery dni, od czasu, kiedy go pański brat wyrzucił z kolaski, tam w klasztorze. Zainteresował mnie wówczas i wziąłem go z sobą, ale kłamie tak bezwstydnie, że odwiozę go z powrotem.
— Kłamie? doprawdy, to bardzo zabawne — zawołał Mitia, którego wszystko radowało.
— Wyobraź pan sobie, był dwa razy żonaty — mówił dalej Kałganow.
— Nieinaczej — upewniał Maksymow. — Pierwsza moja żona oszukała mnie jeszcze przed ślubem: była kulawa, a taiła się z tem; podskakiwała wciąż, a ja myślałem, że to z wesołości. Po ślubie dopiero przyznała się. „Nóżkę — powiada — złamałam, jeszcze dzieckiem będąc, gdy skakałam przez rowy na łące.”
— Teraz, podobno, prawdę mówi — zaśmiał się głośno Kałganow — a cóż pańska druga żona?
— Druga uciekła po ślubie z francuskim elegantem, a przedtem przepisała na siebie cały mój majątek i tak mnie zostawiła. „Tyś — powiada — człowiek wykształcony, dasz sobie radę i bez tego”. To też wielebny jeden archirej powiedział mi raz, mówiąc o moich żonach. „Jeśli pierwsza