Strona:F. Dostojewski - Bracia Karamazow cz-3.djvu/55

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

łem jakie przywiązanie do ciebie wtedy, gdy wyjeżdżałem do Moskwy, a gdyś i ty się tam dostał, widzieliśmy się z sobą zaledwie jeden raz. A teraz siedzimy tu obaj czwarty już miesiąc, a właściwie nie rozmawialiśmy z sobą. Wyjeżdżam jutro, to też, siedząc tu przed chwilą, myślałem sobie, jakby to dobrze było zobaczyć cię jeszcze i pożegnać się z tobą przed rozstaniem, a tu widzę, idziesz.
— Więc pragnąłeś mnie widzieć?
— O! bardzo. Chcę zapoznać się z tobą na dobre, dać się tobie poznać już raz na zawsze i pożegnać cię. Rozstajemy się, a mojem zdaniem, najlepsza to chwila do zaznajomienia się z sobą. Przez całe trzy miesiące czułem wciąż na sobie pytający twój i wyczekujący wzrok, badałeś mnie wciąż, a tego nienawidzę i dlatego nie zbliżałem się do ciebie. Ale w końcu nauczyłem się ciebie szanować. „Ten umie stać mocno przy swojem”. Mówię to całkiem poważnie. Ty umiesz twardo stać przy swojem, a takich ludzi lubię, bez względu na to, przy czem stoją. Od tego czasu twój pytający wzrok przestał mi ciężyć, przeciwnie, polubiłem go. Bo ty, Alosza, kochasz mnie, niewiem za co.
— Tak, kocham cię. Brat Dymitr mówi o tobie. „Iwan grób”, ja mówię Iwan zagadka; choć od dzisiejszego rana, mniej już jesteś zagadkowy.
— Dlaczegóż to?
— A nie pogniewasz się na mnie?