Strona:F. Dostojewski - Bracia Karamazow cz-3.djvu/16

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

lepiej jeszcze, spotkać się z panem w tej samej restauracyi, gdzie pana ukrzywdził, i prosić o przebaczenie.
— To jest, wyszarpał mnie za brodę, a teraz uniewinni się z tego postępku i tem wszystko zakończy i załagodzi. Czy tak?
— O nie, on zrobi wszystko, czego pan od niego zażąda.
— Taak. — A jeśli ja zażądam, żeby padł przedemną na kolana, w tej samej restauracyi, albo na środku miejskiego rynku, to on i to zrobi.
— Tak, choćby i to.
— Taak. — Poniżył mnie, a teraz gotów się sam poniżyć. Prawdziwie zaczynam teraz dopiero oceniać wielkoduszne uczucia pańskiego brata. Pozwól pan teraz, że go przedstawię pozostałym członkom mojej rodziny. Oto moja progenitura: dwie córki i syn. Gdy umrę, któż ich kochać będzie? A wzamian, póki żyję, któż, prócz nich, zdolny byłby kochać takie brzydkie indywiduum, jakiem ja jestem? Wielkie są sprawy Boskie i z Boskiego to zrządzenia każdy człowiek w moim rodzaju ma jednak kogoś do kochania, tak potrzeba.
— Ach tak, to święta prawda — potwierdził Alosza.
— Niechże ojciec da pokój, przyjdzie pierwszy lepszy dureń, a ojciec się przed nim wywnętrza — krzyknęła nagle ruda dziewczyna, stojąca pod oknem.
— Hamuj się, moja córko, i nie zdradzaj