Strona:F. Dostojewski - Bracia Karamazow cz-2.djvu/147

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

na miłość Boga, nie krzycz. Ach, prawda, że to nie ty krzyczysz, tylko ja. Daruj swojej matce, ale taka jestem teraz szczęśliwa, szczęśliwa!
A czy uważałeś pan, Alosza, jak Iwan przemówił młodo, tak jakoś z zapałem, jak chłopak naprawdę młody, czujący. Ja myślałam, że jest on tylko mądry uczony, profesor, a on postąpił sobie, jak młodzieniec, gorąco, popędliwie, tak sympatycznie, i jeszcze ten wierszyk niemiecki przytoczył. Ślicznie to było. Teraz idź pan, Aleksy Fedorowiczu, spełnić polecenie Katarzyny. Załatw je pan jaknajprędzej i powracaj tutaj.
Pani Chachłakow wyszła nareszcie, Alosza zaś chciał przed wyjściem zamienić parę słów z Lizą.
— Za nic, za nic — wołała Liza. — Nie wchodź pan teraz do mnie. Powiedz mi tylko przez drzwi, co zrobiłeś pan, jak anioł. To jedno chcę wiedzieć.
— Zrobiłem wielkie głupstwo, Lizo. Bądź zdrowa.
— Jak pan śmiesz wychodzić — wołała Liza.
— Daj pokój, Lizo, mam poważne zmartwienie, zupełnie poważne.
I wybiegł z pokoju.

KONIEC CZĘŚCI DRUGIEJ.