Strona:F. Dostojewski - Bracia Karamazow cz-2.djvu/103

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

szy pozostało już tylko odczytanie listu pani Chachłakow, stanowiącego jakby dokument. Wówczas nawet tak skryty i nieufny człowiek, jak ojciec Paisy, nie mógł się wstrzymać od objawów radości. Oczy jego zapłonęły, a na ustach ukazało się coś, nakształ uśmiechu.
— Nie to jeszcze ujrzymy! — wyrwało się mimowoli z ust jego.
— O tak! — wtórzyli braciszkowie — ujrzymy nietylko to, ale i więcej jeszcze.
Ale ojciec Paisy nachmurzył się znów i prosił usilnie obecnych, aby nikomu o niczem nie wspominali, dopóki się rzecz cała nie udowodni. „Bo — dodawał — świeccy ludzie bywają bardzo lekkomyślni, a zresztą stać się to mogło przypadkowo tylko, samo przez się.” Mówił tak, aby nie mieć sobie nic do zarzucenia, widoczne było jednak, że sam jest pod silnem wrażeniem, co zauważyli wszyscy obecni.
W mgnieniu oka wiadomość o cudzie rozeszła się po klasztorze, dowiedziało się też o nim wielu gości, zgromadzonych na nabożeństwie; najbardziej wzruszony zdawał się być wczorajszy pątnik, braciszek z dalekiego północnego klasztoru. Był on wczoraj wraz z innymi u starca, stał obok pani Chachłakow w chwili, gdy ta dziękowała za uzdrowienie córki, zapytywał też wówczas z przejęciem:
— Jak odważacie się robić takie rzeczy?
Pątnik ów odwiedził tegoż dnia niejakiego ojca Feraponta, nawpół mnicha, nawpół pustelni-