Strona:F. Dostojewski - Bracia Karamazow cz-1.djvu/91

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ściołem i niczem innem. Czy zrozumiałem pana dobrze? Jeśli tak, to i owszem, „niech będzie”.
— Teraz zaczynam rozumieć — przerwał z uśmiechem Mjusow, przekładając znów nogę na nogę. — Ma to więc być urzeczywistnienie jakiegoś nieskończenie dalekiego ideału, piękna utopia o zniesieniu wojny, dyplomacyi, banków i t. p., coś nakształt chrześcijańskiego socyalizmu; na to zgoda, tylko, że to odległa przyszłość. Ja zaś myślałem, że to kwestya poważna i że Kościół ma już dziś wziąć na siebie obowiązek sądzenia przestępców, skazywania ich na rózgi, katorgę, a nawet i na śmierć.
— Gdyby nawet i dziś Kościół wziął w swoje ręce ogólną władzę sądowniczą, to napewno nie skazywałby przestępców na karę śmierci; zapatrywania na przestępstwo i karę zmieniłyby się nie odrazu zapewne, ale w każdym razie dość szybko — odparł spokojnie Iwan Fedorowicz.
— Czy pan to seryo mówi? — zagadnął Mjusow, patrząc na niego uważnie.
— Gdyby państwo w samej rzeczy stało się Kościołem, to wystarczyłoby wykluczenie przestępcy ze społeczeństwa i nie zachodziłaby najmniejsza potrzeba ucinania mu głowy. Przestępstwo zaś miałoby zupełnie inny charakter. Dziś jest ono wykroczeniem przeciw państwu jedynie, wówczas byłoby wykroczeniem przeciw Kościołowi; z drugiej zaś strony i stosunek Kościoła do przestępcy musiałby uledz zmianie.
— Cóż to ma być takiego? Znowu zaczynam nie rozumieć — przerwał Mjusow. — Cóż