Strona:F. Dostojewski - Bracia Karamazow cz-1.djvu/83

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Tak, ale czy wytrwałabym długo na takiej drodze? — przerwała z zapałem dama — to mnie właśnie najbardziej męczy. Zamykam oczy i myślę sobie: Co będzie, jeżeli, naprzykład, chory, któremu się poświęcę, nie odpowie mi wcale wdzięcznością, a przeciwnie, okaże się grymaśny, zły, grubijański — łajać mnie będzie, albo jeszcze skarżyć się na mnie zacznie przed zwierzchnią władzą (jak się to często zdarza w szpitalach). To wówczas co? Z przerażeniem widzę, że nie mogłabym znieść spokojnie niewdzięczności, że pracować zdolna jestem jedynie za zapłatą, że za miłość potrzebuję miłości — inaczej kochać nie jestem w stanie nikogo.
Zdawała się być do najwyższego stopnia przekonana o trafności swoich argumentów, to też po skończeniu swej przemowy spojrzała z tryumfem na starca.
— To samo prawie, co pani, mówił mi kiedyś jeden doktór, człowiek już starszy i niezaprzeczenie rozumny.
Mówił to niby żartem, ale nie bez goryczy. „Kocham ludzkość do najwyższego stopnia — powiadał — ale co mnie samego dziwi, że im bardziej kocham ludzi wogóle, tem mniej lubię ich każdego z osobna. W marzeniach moich dochodzę do tego, że gotów byłbym dać się ukrzyżować dla dobra ludzkości i kto wie, czy nie zrobiłbym tego rzeczywiście, gdyby zachodziła konieczność. Wiem jednak z doświadczenia, że w życiu codziennem nie byłbym w stanie przemieszkać paru dni we wspólnym pokoju z przyjacielem. Czyja-