Strona:F. Dostojewski - Bracia Karamazow cz-1.djvu/122

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

szy sposób. Widzisz, do tego stopnia raczył się zajmować twoim pokornym sługą. Nie wiem, kto tu jest o kogo zazdrosny?! Powiedział o mnie, że jeśli nie uda mi się w blizkiej przyszłości zostać przynajmniej archimandrytą — udam się niezawodnie do Petersburga i wstąpię do redakcyi jakiego znacznego dziennika, gdzie obejmę dział krytyki; że po upłynie lat dziesiątka zostanę właścicielem owego dziennika i redagować go będę w duchu liberalno-bezwyznaniowym, z lekkim nawet odcieniem socyalistycznym; odcień ten będzie jednak ostrożny, tak, aby jedni i drudzy mogli mnie mieć za swego, a głównem jego zadaniem będzie tumanienie durniów; że kierunek socyalistyczny nie przeszkodzi mi, bynajmniej, w odkładaniu grosza i puszczaniu go w obieg pod firmą pierwszego lepszego żydowskiego spekulanta, dopóki nie uda mi się zakupić w Petersburgu wspaniałej kamienicy, do której przeniosę redakcyę. Twój brat oznaczył już nawet miejsce w Petersburgu, gdzie się ta kamienica znajdować będzie; ma to być około nowego kamiennego mostu na Newie, który się podobno buduje.
— Ależ, Misza, to wszystko spełnić się może co do słowa! — zawołał Alosza, nie mogąc wstrzymać się od śmiechu.
— Cóż to i ty puszczasz się na sarkastyczne uwagi?
— Nie, nie; ja tylko żartowałem, a właściwie, zupełnie co innego mam na myśli. Powiedz jednakże, kto ci mógł to wszystko opowiedzieć z takimi szczegółami. Przecież nie mogłeś być