Strona:F. Dostojewski - Bracia Karamazow cz-1.djvu/117

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

uczciwym będąc, ukradnie, łagodnym, mordować będzie bez litości. Poeta nasz, Puszkin, opiewał wierszami kobiece nóżki. A są tacy, choć i nie poeci, którzy na kobiece nóżki spojrzeć nie mogą bez drżenia. Tu, bracie, pogarda nic nie pomoże. Chociażby nawet Dymitr pogardzał Gruszą, oderwać się od niej nie będzie w stanie.
— Ja to rozumiem — szepnął mimowoli Alosza.
— Doprawdy? Ty rozumiesz? Zapewne, że musisz rozumieć, skoro ci się to tak wyrwało mimowoli z pierwszego słowa — mówił ze złośliwą radością Rakitin. — To w ustach twoich drogocenne wyznanie. No! proszę! toś ty już miał czas rozmyślać o zmysłowej namiętności, ty święty, ty niewinny! Tak! tyś niewinny, cichy, święty... na to zgoda, ale z tem wszystkiem szatani chyba wiedzą, gdzie błądziła już myśl twoja, takie już zgłębiłeś otchłanie. Czysty, a jakieś już bezdenne zwiedzał przepaście. Ja już dawno mam na ciebie oko. Tyś także Karamazow, Karamazow w całej pełni... bo też, co prawda, i dobór dziedzictwa masz wspaniały! Po ojcu — zmysłowość i rozpusta, po matce — obłąkanie... Cóż tak drżysz? Dlatego, że ci prawdę mówię? A wiesz, Grusza prosiła mnie: „przyprowadź go tu do mnie”, ciebie właśnie, „przyprowadź; już ja go z tej sukienki duchownej wywlekę”. Prosiła i prosiła... Nie wiem, co w tobie widzi tak ciekawego. Ale wiesz, to w każdym razie nadzwyczajna kobieta.
— Kłaniaj się jej odemnie i powiedz, że nie