Strona:F. Dostojewski - Bracia Karamazow cz-1.djvu/116

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

taki gotów ojca własnego zamordować. A tu ojciec pijak, hulaka, nie znający granic ni miary. Żaden z nich nie pohamuje się, no, i obaj stoczą się w przepaść.
— Nie, Misza, nie. Jeśli tylko to, to mi dodałeś odwagi. Do tego nie dojdzie.
— W takim razie dlaczego drżysz cały? Wiesz, co będzie? Twój Mitia — uczciwy człowiek, głupi prawda, ale uczciwy; ale też namiętny, a zwłaszcza zmysłowy; to jest jego charakterystyka, tego mi nie zaprzeczysz. Ojciec przekazał mu swoje podłe zmysłowe usposobienie. To mnie tylko dziwi, żeś ty, Alosza, potrafił przechować swoją dziewiczość. Przecież tyś Karamazow, a w waszym rodzie zmysłowa namiętność dochodzi do stanu ostrego zapalenia. Tamci trzej lubieżnicy śledzą jeden drugiego z nożem w rękawie, no, i muszą się wreszcie stuknąć łbami; a ty między nimi czwarty.
— Ty się mylisz co do tej kobiety; Dymitr pogardza nią — przerwał z wahaniem Alosza.
— Kim? Gruszą? O, nie, bracie! nie pogardza nią bynajmniej. Już skoro porzucił dla niej narzeczoną, to znak, że nie pogardza. Tu, bracie, jest coś, czego ty jesze nie rozumiesz. Rozkocha się człowiek w pewnym typie urody kobiecego ciała, albo nawet w jakimś jednym tylko szczególe owej urody (taką rzecz zrozumieć może tylko zmysłowy namiętnik), a wtedy wszystko przepadło. Poświęci dla swej namiętności własne dzieci, zaprzeda ojca i matkę, ojczyznę i społeczeństwo,