Strona:F. Antoni Ossendowski - Szkarłatny kwiat kamelji.djvu/18

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Za każdym razem mówił:
— Pardon me! Przepraszam!
Te słowa budziły śmiech idących za nim dziewczyn. Wreszcie weszli do malutkiej salki. Ściana zwrócona na wschód, była odsunięta, i Larsen przez wierzchołki rozłożystych drzew oleandru i kamelji ujrzał ocean, ciemny i potężny w tytanicznej zadumie. Na powierzchni szerokich, spokojnych fal migotały odbicia gwiazd, a trochę dalej sunęło czerwone światełko płynącej łodzi. Zupełnie na horyzoncie widniał połyskujący oświetlonemi iluminatorami duży okręt morski, dążący do Ameryki.
Larsen mimowoli zamyślił się i szepnął do siebie:
— Tam, na tym okręcie ruch, śmiech i gwar. Tam flirtują, obrabiają interesy, tańczą i grają w bridge’a. Tam jest wszystko, do czego musiało przyzwyczaić mnie cywilizowane życie Europy, a tymczasem...
Uśmiechnął się i dokończył:
— Czuję się znacznie lepiej i spokojniej tu, w nieznanym mi hoteliku, śród zabawnych rusałek, które porwały mnie z brzegu morza i ukryły tu...
Nagła fala jakiegoś dziecinnego szczęścia, jakiejś żywiołowej radości wezbrała mu w sercu, odwrócił się od morza i pierwszy raz spojrzał