Strona:F. Antoni Ossendowski - Szkarłatny kwiat kamelji.djvu/135

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

mu tem znak do odejścia. — Bądź gotów każdej chwili!...
Kapitan znowu pozostał w samotności. Nadsłuchiwać zaczął i do uszu jego doszły ze świątyni odgłosy piły, stuk młotka i kroki kilku ludzi.
— Tak! niezawodnie, dziś... — pomyślał i wzrok utkwił w błękit nieba.

II.

Już zmierzch zapadać zaczął i Zenzaburo w jakiemś rozmarzeniu śledził złocisto-szkarłatne pasma ostatnich promieni zachodzącego słońca. Czerwone błyski nagle się zapalały na załamaniach gzymsów pod rzeźbionym sufitem i na ostrych krawędziach kolumn. Z zadumy wyprowadziło go głośne stąpanie całego tłumu ludzi. Odsunięto kotarę i do sali wszedł książę Hiogo w otoczeniu uzbrojonych samurajów. Kapitan Zenzaburo powstał i złożył księciu niski pokłon. Dajmio pochylił głowę z uszanowaniem, rycerze zaś przyklękli, na znak powitania kładąc ręce na efezach mieczy.
— Przyszedłem, — rzekł dajmio Hiogo, — aby się dowiedzieć o życzeniach szlachetnego samuraja, którego z wielką radością podejmuję w świątyni Ikuta, stojącej na mojej ziemi.
Taki Zenzaburo schylił się w niskim ukłonie i odpowiedział cichym, wzruszonym głosem: