Strona:F. Antoni Ossendowski - Szkarłatny kwiat kamelji.djvu/136

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Jaśnie panie! Składam podziękowanie możnemu księciu za jego uprzejmość, lecz nie mam żadnych życzeń. Jestem księciu wielce wdzięczny za łaski, jakie mi wyświadcza od chwili, kiedy zostałem oddany w jego ręce. Proszę, żeby książę raczył wyrazić mój głęboki szacunek i ubóstwianie naszemu władcy — Mikado i wdzięczność szlachcie swego klanu za tak łaskawe ze mną obejście.
— Czy szlachetny samuraj poczynił wszelkie zarządzenia? — zapytał mistrz ceremonji.
— Moja „too“ jest już w ręku mego brata — Teibi, który potrafi utrzymać ją w rodzie naszym. Mój „kaiszaku“ — samuraj Sziro Sziba jest w pogotowiu i czeka na rozkaz twój, możny panie.
Zenzaburo skłonił się i usiadł, sztywny i poważny. Od tej chwili przysługiwało mu prawo wypowiedzenia zaledwie kilku słów, wymaganych przez etykietę.
Dajmio i jego rycerze złożyli przed nim, jak przed jakimś władcą, pełne uszanowania ukłony i odeszli. Zenzaburo pozostawał nieruchomy, zapatrzony w nieznany świat, widzialny już dla jego oczu. Nie zwracał uwagi na przesuwających się po sali ludzi, którzy zapalili świeczniki, krwawe błyski i chybkie cienie rzucające w mrok obszernej sali, zaściełali podłogę nowemi totami, śledząc, aby pomiędzy ich brzegami nie pozosta-