Strona:F. Antoni Ossendowski - Szkarłatny kwiat kamelji.djvu/114

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

gejsza i, pochyliwszy się, czołem dotknęła kolan władcy.
— Dobrze! — szepnął Mikado. — Czy znasz złotą świątynię nad stawem z lotosami w zachodniej części ogrodu pałacowego?
— Znam! — zawołała. — Byłam tam po raz pierwszy podczas wiosennych popisów gejsz. Dobry Mikado... ty, Władco, kazałeś otworzyć swój ogród dla mieszkańców miasta. Później bywałam tam nieraz...
— Na terasie pierwszego piętra spotkasz młodego samuraja. Zawołasz do niego: „Nogi, od Kasiwy przychodzę!“ On cię zaprowadzi do Haruki, dzieweczko wiośniana. Zrozumiałaś?
Mówiąc to, Mikado zdjął z palca wąski żelazny pierścień i podał go musme.
— Pokażesz to Haruce i pozdrowisz ją ode mnie słowami: „Nigdy nie zajdzie za góry i za morza słońce Tennów“.
— Wszystko zrozumiałam, władco, i uczynię tak, jak kazałeś, i powtórzę to, coś rzekł. Czy mogę odejść już?
— Idź! Będę myślał o tobie, Haru-San, i teraz i potem, gdy słońce moje znowu zabłyśnie w zenicie... Idź!
Skłoniwszy się raz jeszcze do ziemi, odchodziła gejsza, lecz zatrzymała się na chwilę, uklękła i, dotykając dłonią swego czoła i piersi, rzekła: