Strona:F. Antoni Ossendowski - Szkarłatny kwiat kamelji.djvu/102

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

zabronili nam Szogunowie, ukryli dzieciom ich ojca i rządzą Daj-Nippon tak, jak gdyby na niem przebywali tylko dajmio-książęta i samuraje — ich rycerze! Zapomniano o mrowiu pracowitych wieśniaków, kupców, rzemieślników i o innych stanach, w poniewierce i ciemnocie trzymają naród i znęcają się nad nim! Potomek bogów nie uczyniłby tego! My tam na północy chcemy widzieć śród siebie Mikada, nie Szoguna. Niech żyje Mikado!...
Ledwie przebrzmiał ten okrzyk, gdy jakiś samuraj błysnął szablą i rzucił się na młodzieńca. Ten cofnął się o kilka kroków i drwiącym głosem zawołał:
— Odkąd to samuraj napada na bezbronnego? W naszym klanie uważamy to za shańbienie szabli rycerza!
— Nie wiem, kim jesteś, lecz wydajesz się być szlachetnego pochodzenia. Wzywam cię tedy do boju, natychmiast, tu!... — krzyczał zmieszany i zły samuraj.
— Dobrze! — uśmiechając się, rzekł młodzieniec. — Niech który z walecznych samurajów zechce pożyczyć mi szabli.
— Biedak! — szepnął ktoś z tłumu. — Nie wie, że będzie się bił z najlepszym szermierzem — Konosuke Abiko! Poleje się krew...
Młodzieniec tymczasem zrzucił ciemne kimono i pozostał w krótkim kaftanie, jaki no-