Strona:F. Antoni Ossendowski - Polesie.djvu/93

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

wytępiłby wszystko, co żyje: od dzięcioła i zięby aż do żubra — „tura“ starodawnych klechd, szczególniej w zimie, gdy bystre oczy leśnego człowieka wypatrzą każdy ślad na śniegu.
Wytępiłby on zwierza prawie bez strzelby i hałasu, na który, jak echo, odzywa się teraz prawo karne.
Niedźwiedzia położyłby „nawodem“ — strzelbą umocowaną na słupach i połączoną sznurem ze stępicą tak, aby wypuściła kulę, gdy „bury“ będzie przechodził mostek nad niezamarzniętym strumykiem, lub dopadnie padliny, czy też pozostawionej na wabia spróchniałej barci niewybranej.
Poleszuk-łowiec potrafi zamanić wilki do „wouchowni“ — przemyślnej pułapki, gdzie umieści najpewniejszą przynętę — kwiczące prosię, ukryte w ostatnim „zahonie“; umie on też schwytać szarego bandytę, „ukleszczywszy“ go w pomysłowej „zapadni“.
Leśny człowiek ma też sposoby na kunę. Wytropiwszy ją w dziupli, rąbie to drzewo i wyjmuje drogocenne zwierzątko: tchórza wykopuje z jego podziemnej nory, lub zastawia zwykłą, jak na szczury, pastkę.
Na wydrę, która osiedliła się w norze nad rzeką, Poleszucy wynaleźli żelazne samołowy; używają ich też w zimie, gdy wydra wynurza się z przerębli na lód. Zające, cietrzewie, przepiórki i kaczki dusi Poleszuk włosianemi sidłami. Jarząbki, kuropatwy i słonki wabi piszczałką i chwyta w sieci lub strzela zbliska, tak zbliska, że zabija po kilka sztuk naraz. Do żórawi umie podczołgać się na brzuchu i zmusić te niebywale ostrożne ptaki zbliżyć się ufnie ku sobie, wymachiwaniem czapki lub okiści oczeretu budząc w nich ciekawość nieprzepartą.
W jednym tylko wypadku szaro-bury, jak cała okolica, przemyślny, pierwotny jeszcze łowiec poleski staje się poetą i marzycielem.
Nie chodzi mu wtedy o zdobycz, o mięso; na pierwszym planie stawia on ambicję łowiecką, umiłowanie natury i wyrozumienie duszy mieszkańców puszczy.
Wyjątkowo pociągającą Poleszuka zwierzyną, stokroć bardziej ponętną, niźli nawet bóbr, łoś i kuna, stał się z niezrozumiałych i jakichś wprost mistycznych powodów czarny, o lazurowo-zielonym połysku — głuszec!
Leśni ludzie naprawdę wierzą, że w tych dzikich, nieufnych, jak oni sami, ptakach pokutują dusze zmarłych ludzi, że gdzieś po uroczyszczach i matecznikach w głębi boru żyją „cary głuszcowa“, — tak sędziwe koguty, że pamiętają one dawnych ludzi tego kraju, leżących pod kurhanami, a może nawet dawnych bogów, bo kto wie,