Strona:F. Antoni Ossendowski - Polesie.djvu/91

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Wytropiwszy wilka, Poleszucy na najbliższą noc zastawiają niezawodną pułapkę — „pskowskie sznury“ z czerwonemi szmatkami — niewinna napozór zagroda, której jednak nie odważy się przekroczyć najstarszy nawet wilczura. Obiegłszy cały, coraz to zwężający się, zacieśniający, coraz szczelniej zamykany przez naganiaczy ostęp, ostrożnie suną wilki długim sznurem, dalej od hałłakującej rzeszy Poleszuków, zbliżając się do szerokiego duchtu, gdzie zaczajeni za grubemi pniami stoją myśliwi. Wilki już oddawna zwęszyły ludzi i jeszcze coś — co swoją przerażającą ostrością drażni węch, lękiem i zgrozą przejmując ich zuchwałe serca. Lecz niema na to rady!
Nagonka napiera coraz bliżej i gęściej. Poprzez krzaki widać już szaro-bure świtki Poleszuków, ich czarne czapy, podmoczone, cuchnące onuczki, umocowane łykiem, i żółte „postoły“. Krzyki, łomot i trzask zarośli, walenie kijami w pnie drzew, przeraźliwy