Strona:F. Antoni Ossendowski - Polesie.djvu/80

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Lepsze gatunki ryb sprzedaje Poleszuk krążącym w łódkach po Prypeci, Horyniu i Styrze kupcom, gorsze zaś pozostawia sobie, a baby suszą je, solą i wędzą na zapas, dodając do barszczu, pospolitej „okroszki“ na kwasie i „uchy“ — i do wielu innych potraw.
Najbardziej porywającą czynnością rybaka — niepozbawioną pewnej poezji — jest zawsze tak zwane „łuczenje“.
Ten prasposób rybacki przetrwał od zarania bytu ludzkości, a najważniejszy sprzęt, przy tym połowie używany, — trójząb dzierży w swej dłoni sam Neptun, antyczny bóg mórz i wód.
Po najciemniejszych nocach, gdy wśród stłoczonych zarośli nadbrzeżnych płynie bez szmeru wstęga rzeki, odbywa się „łuczenje“.
Poleszucy, szepcąc coś do siebie tajemniczo, strącają łódź na wodę.
Wsiada do niej trzech rybaków. Jeden pcha czółno bez plusku, ostrożnie wpierając długi drąg w muliste, miękkie dno; drugi trzyma wysoko nad głową płonące szczapy smolne, trzeci — zwany „bojec“ stoi na dziobie łodzi, wpatrzony w tajemniczą głębię nurtu. Głową i ręką wskazuje kierunek bez słowa, aż nagle da znak i — czółno, wsparte drągiem, zatrzymuje się na miejscu, jak wryte.