Strona:F. Antoni Ossendowski - Polesie.djvu/52

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Z ich przybyciem Prypeć zgarnie nadmiar wód poleskich, wtłoczy je w koryto Dniepru i przekaże mu, aby wyplusnął ciemny wart swój do głębokiego lazuru dalekiego morza.
Obnażają się wtedy niskie ostrowy, wydmy poszarpane i rozmyte, hała zamulone i łęgi, wynurzają się zatopione zarośle łóz, wiklin i rokit, a na moczarach, mszarnikach i w olosach świeci się i połyskuje już tylko „nieciecz“, która nie znika prawie nigdy; lśnią się szerokie smugi wody, stojącej na bagnach, chociaż ktoś nieświadom Polesia przyjmie je niekiedy za strumień, rzekę lub jeziorko, — pod takiem zwierciadłem wody toń groźniejsza od wodnej.
Z piachów i próchnicy ostrowów i borów, z grzęzawisk na hałach, bielach i łąkach dobywają się z ziemi trawy, trzciny i pędy drzew. Miodowe pariło, wełnianka, osoka, szczaw, borodacznik, krwawnica, wszelkie najnędzniejsze ziele zrywa się do życia, rozrostu, rozkwitu.
Czoroty, ajery, sity i grzybienie opasują brzegi jezior i ślepych roztok rzecznych, wyrastając nietylko na mule dennym, lecz nawet na zatopionej warstwie roślin zeszłorocznych. Szerzy się niepowstrzymanie ta opaska zielona, przerastają ją łozy, rokity i wierzby i tak — z roku na rok, aż kiedyś zniknie w ich uścisku ciemne zwierciadło lub połyskliwa wstęga wody, resztki jej zasłonią szerokie liście lilij, a rzęsa i mchy narzucą swój pokrowiec zielony i wypiją.
Tak znikały i znikają jeziora i ślepe „plosa“, pozostawiając po sobie grząski, ruchomy pokład torfu z wyzierającemi tu i ówdzie błyszczącemi w słońcu „oknami“; ni to oczy, jeszcze mgłą śmierci nie zasnute, rzucają te głębie zdradliwe ostatnie spojrzenie na świat, spojrzenie rozpaczliwe, przerażone, a w rozpaczy swej i w przera-