Strona:F. Antoni Ossendowski - Polesie.djvu/34

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

od świata, od słońca i zimy obłokami ciepłej pary, walczą, nie chcą ulec mrozom najtęższym. Pod osłoną oparzeliska, za sczerniałą ścianą oczeretów i pędów łóz, to tam, to sam rozlegnie się ostrożny, trwożny pokrzyk dzikich kaczek. Pozostają tu na zimowe leże słabe ptaki lub spóźnione nieopatrznie, które zima osaczyła tu nagle. Przez śnieg i ukryte pod nim mchy i trawy biegną ku wyżarom ścieżki wąskie, zawiłe, kluczące. To — „tropy“ zwierzęco — wilcze, lisie, kunie, a tuż — tuż nad dymiącą wodą — ślady wydry, co się tu osiedliła dla łowów karasi i wijunów — mieszkańców niezamarzłych oparzelisk. Na hałach, pławach i łęgach tkwią stogi siana — tego największego bogactwa poleskiego chłopa.
Lubuje się on w swem niepokaźnem, szczeciniastem i brudnem zawsze bydle, bo stanowi ono najcenniejszy jego „towar“, toteż Poleszuk troszczy się najwięcej o siano, szuka go wszędzie, nie szczędząc swej pracy, narażając nawet życie, gdy z kosą i grabiami wdziera się do rozwidlin rzecznych, nad brzegi w haszczach zatajonych jezior bezimiennych, gdzie czyha na życie kosiarza „bezdenne okno“,