Strona:F. Antoni Ossendowski - Polesie.djvu/181

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

łże, bo wyniósł z wojska twarde zasady praw i obowiązków obywatela i żołnierza, całe skarby nieznanych mu przedtem wiadomości. Nie oszuka go już teraz i nie omami żaden agitator, ani wróżbita, ani „wołchw“ stary i ciemny, jak najczarniejsza noc jesienna! Nie wzbudzają w nim już lęku duchy rzeczne, leśne i bagienne; drwi sobie z głupich babskich zaklęć; na „romatus“ nie chce przykładać „spirtu z muchomora“ ani okurzać się piórami rybitwy, — szuka raczej okazji, a choćby i na zwykłym „obijaniku“ płynie do miasta, aby się poradzić lekarza, którego wiedzy ufa.
Szczególnie potężną szkołą dla ludności poleskiej jest Korpus Ochrony Pogranicza — słynny K. O. P.
Nietyle sama służba — czujna, ofiarna i trudna, ile układ wewnętrzny tego wojska, do najwyższego stopnia doprowadzone poszanowanie prawa, niemal zupełna samowystarczalność gospodarcza, własne rolnictwo, warsztaty rzemieślnicze, budownictwo, osuszanie niedostępnych nietr, przekładanie dróg i ścieżek, racjonalne sposoby rybołówstwa i hodowli bydła — stanowią najlepszą szkołę pokazową dla okolicznych Poleszuków. Przyglądając się temu karnemu w pracy i nieustannej ofiarności „bractwu“, a raczej „zakonowi“ wojskowemu, przychodzą oni po radę do koszar, na dalekie posterunki, uczą się i naśladują. Drugą potęgą, która skutecznie i coraz szybciej już rozprasza chmury nieufności poleszuckiej i żłobi