Strona:F. Antoni Ossendowski - Polesie.djvu/140

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

rozigranych dziewczyn topielic. Poleszukowi na przestrzeni jego dziejów nigdy nie zjawiła się promienna postać Chrystusa-Zbawiciela, Syna Bożego, ani Jego Matki lub kogokolwiek z czczonych świętych Pańskich, do których modli się bezmyślnie człowiek lasów i mokradeł. Upiory zato, widma, wilkołak, „leśnyj dzied“ i rozrosłe, ponętne „czercichy“ — te sługi złego ducha — nieczystej siły, „lichija“ — rokrocznie stają przed oczami myślącego i czującego po pogańsku Poleszuka. O tem długo baje on później pełnym lęku szeptem przerażonym, ciemnym sąsiadom, zgromadzonym w izbie, gdzie, dymiąc, potrzaskują smolne szczapy w „łuczniku“, a za ścianą to łka, to śmieje się urągliwie zamieć śnieżna, dodając jeszcze grozy słowom opowiadającego.
Śmierć, tę najstraszniejszą dla Poleszuków zmorę, spowiła czarna chmura siwych wierzeń. Zabity na wojnie lub od pioruna, kobieta, zmarła podczas porodu, — idą do nieba. Biada, jeżeli żyjąca istota przeskoczy ciało nieboszczyka, lub przeleci nad niem. Zmarły będzie chodził po nocach i straszył. Jeżeli jednak wypadło komuś trupa przekroczyć, można przebłagać nieboszczyka, osypawszy go makiem — „wiedunem“, bo wtedy dusza jego, co to jest „bu dymok, bu duszok“, odleci spokojnie; to samo zaleca się czynić przy konaniu wiedźmy, która za życia „zawitki zawiwaje, tiahnie spur z żyta, z korow mliko“.