Strona:F. Antoni Ossendowski - Polesie.djvu/106

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Być może, że i gęsi mają swe gniazda w niedostępnych matecznikach bagiennych, lecz ilość ich jest znikoma w porównaniu ze stadami kaczek. Te krzykliwe i kłótliwe ptaki roją się wszędzie — na samej Prypeci, na jej dopływach i w najmniejszych nawet wyżarach na starych oparzeliskach torfowych.
Na mszarnikach, na kępach popławów i na podmokłych „łuhach“ gnieżdżą się czajki, bekasy, dubelty, bataljony i inne gatunki kulików — nieraz obce naszemu lądowi — przybłędy z Azji i Afryki.
Czarne bociany i duże szare czaple — czujne i żarłoczne — obierają sobie na siedzibę grząskie pełne chłodu i cienia olszyńce.
O wschodzie słońca i tuż po zorzy wieczornej, na początku wiosny — niemal przez dzień cały i całą noc — lecą niezliczone gromady kaczek, lecą ze świstem i furkotem skrzydeł, jakgdyby zakłopotane niezmiernie, czemś spłoszone, wylękłe. Gwizd, kraczenie, krzyki i pisk wypełniają powietrze. Tysiące, setki tysięcy kaczek okrywają czarną, ruchomą ciżbą zwierciadła i smugi wody, myszkują w czorotach i sitach, przewalają się wśród porośli „chwoszczyków“ i ajerów na „bielach“ i „nietrach“. Koją się setkami i tysiącami.
Zewsząd dobiegają ich kłótliwe pokrzyki, plusk wody i syczący poświst lotu podrywających się ptaków. Żerują wszędzie i szerzą