Strona:F. Antoni Ossendowski - Polesie.djvu/101

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Kłapanie i syk stają się wyraźniejsze i coraz bardziej bliskie. Poleszuk spostrzegł już głuszcza — wyprzedził w tem myśliwego. Czerni się tam na tym krzywym sęku niby duża naróść. Chodzi po niej, przysiada, opuszcza skrzydła, puszy się cały, to znów wypręża się, jak struna, podnosi głowę ku niebu i wykuwa każdą nutę swej pieśni. Przejęty nią nie widzi zbliżającego się wroga.
Waha się jednak chłop, nie chce pokazać ptaka obcemu puszczy, człowiekowi z miasta — obojętnemu przecież na jej cuda.
Nie chce, chociaż nie może chyba czuć litości dla pierzastego śpiewaka — on — Poleszuk, od dziadów-pradziadów łowiec, tropiciel, zdobywca?! Kat to przecież dla wszystkiego, co tu żyje?
Nie! To — nie litość każe mu zwlekać.
To zachwyt powstrzymuje go od ostatniej rozgrywki, zmusza, choćby na chwil kilka odroczyć epilog tragiczny, po którym zapadnie straszliwe, przerażające milczenie.
Poleszuk napawa się grą głuszca, pragnie przeciągnąć ją jak najdłużej, żądny słuchania jej chociażby aż do śmierci!
Wszakże to „sam hłuszec hraje“!
Wielka, cudna chwila!!
Ludzie z miasta bają tam coś o pieśni miłosnej? Nie! Sto razy — nie! Ot, wymyślili sobie, a nic nie wiedzą, wiedzieć nie mogą.
Sprzeciwia się temu wstrętem i gniewem wezbrana dusza leśnego człowieka — obrażonego, że obcy człowiek kazi mu jego świat.
Dość jednego „kłochnięcia“ pięknego koguta, zdobnego w błyskotliwy, skrzący się pancerz, aby zbiegły się doń zewsząd stęsknione, zaczarowane jego wspaniałością kury szare, czekające po okolicznych ihryszczach i wrzosowiskach. — To im przecież wystarczy.
Nie! Nie miłosna to pieśń! Miłość tak wspaniałej pieśni niegodna!
Coś innego wyraża ta „gra“ — taka cicha, że niekażdy dosłyszy jej nawet, a tak porywająca! Głuszec jest, zapewne, jedynym na ziemi ptakiem, powołanym przez naturę całą na jej piewcę, barda. Godnie wywiązuje się z tego obowiązku.