Strona:F. Antoni Ossendowski - Pod smaganiem samumu.djvu/112

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Spędzał on bezczynnie całe tygodnie śród tancerek, derwiszów, grajków, zaklinaczy wężów i powracał do miasta zwykle w mocno zniszczonych arabskich „babuszach“, pantoflach o ostrych, zakrzywionych nosach, a nawet boso...
Właśnie w tak podupadłym stanie Mahmed pewnego razu zjawił się w Algierze. Na rynku odrazu go powitano uprzejmie i zaproszono do jednego z zajazdów, — brudnej, ciemnej spelunki, wykutej w skale, gdzie jednak nic nie płacił, ale zato dużo jadł, pił herbatę z miętą i kawę z fusami, a jeszcze więcej gadał, ponieważ za gościnność odwdzięczał się swemi opowiadaniami. Siedząc wieczorem przed misą z jadłem, skończył właśnie jedną ze swoich powieści, i, ziewając, rzekł:
„Chcę tu u was poszukać skarbów. Tyle tu tych grubych murów, jaskiń nadbrzeżnych, gdzie Turcy wiekami z pewnością coś dla mnie złożyli.“
Wszyscy obecni głośno śmiać się zaczęli, a jeden odezwał się:
„Trudno ci to pójdzie, przyjacielu! Policjanci, posłani przez kadiego, nie pozwolą ci włazić w szczeliny murów i do jaskiń, bo sami tam łażą i w dzień i po nocy.“
„Co tam robią?“ — spytał z zaciekawieniem Mahmed.
„Jakiemuś bogaczowi z Konstantyny wykradziono córkę. Narobił stary krzyku i zerwał na nogi całą policję. Szukają jej w Czerczeł i Bizercie, szukają też tu, ponieważ stary się obawia, że mu córkę zawiozą morzem do Turcji, czy jeszcze w jakie inne miejsce.“
„Dziewczyna — to nie skarb! — zawołał Mahmed. — Nie jestem specjalistą od tego.“
Wszyscy znowu śmiać się zaczęli, a chłopak spoważniał i coś obmyślać zaczął.
Nazajutrz od rana był już w ruchu.
Obleciał całe miasto, zajrzał wszędzie, posłuchał o czem bają ludzie, przeszedł na estokadę, którą Fran-