Strona:F. Antoni Ossendowski - Pięć minut do północy.djvu/225

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Przyrzeka cioteczka? Przecież ja z pułku nie wystąpię przed zakończeniem wojny... Wszystko więc może się przydarzyć w bitwie. Ciociu! Ciociu! Żebyś wiedziała, jaka jestem szczęśliwa, że oto mogę w tak prosty, zrozumiały sposób służyć ojczyźnie, być, jak ta kula, jedna, malutka, a przecież pożyteczna!...
— Halinko, jesteś bohaterką!
— Jakaż ze mnie bohaterka! — zaśmiała się cicho. — Siedzę w okopie i strzelam, to każdy potrafi... chłopak i kobieta, bo na to silnego mężczyzny nie potrzeba...
— Wychowam dziecko... — przerwała nagle starsza pani i, ściągnąwszy brwi, przeżegnała Szybowską, milcząc, pocałowała ją w czoło i szybko odeszła, pokryjomu ocierając łzy.
W chałupie, rozparty łokciami na stole, siedział olbrzymi ochotnik — siwiejący już wieśniak — Rózga. Słuchał małego, krępego kaprala o czarnej czuprynie i zawadjackiej chłopięcej twarzyczce.
— Pod Lwowem, w Persenkówce była fajna heca, bo tam ci na jednego naszego chłopa parło po dwudziestu Ukraińców — opowiadał kapral. — Prażyliśmy w nich, jak w jasną świecę!
— No i cóż? — pytał wieśniak. — Odbiliście się?
— Gdybyśmy nie odparli hajdamaków, nie bylibyśmy tu — odparł kapral i dodał z dumą:
—... i nie byłoby tego!
To mówiąc, dotknął krzyża walecznych, wiszącego na piersi.
— I nie bojaliście się? — wypytywał wieśniak.
— A czy wy, gospodarzu, bojaliście się dziś, gdy strzelanina wypadła? — pytaniem odpowiedział kapral.
— Juści nie, bo to z gorączki, gdy człekowi spieszno, o strachu się nie myśli.
— Nam też było gorąco i spieszno! — zawołał ze śmiechem czarnowłosy kapral.
— Jak się widzi... — zamruczał gospodarz. — Ino ja już stary, a wy dzieciaki bez mała...
— E—e! — machnął ręką kapral. — Te dzieciaki niejedną już parę butów na glanc znosiły nim z przełęczy karpackich do Lwowa przymaszerowały, a stam-