Strona:F. Antoni Ossendowski - Ogień wykrzesany.djvu/312

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

wił się i drgał w rowie; padali i inni, lecz granaty francuskie leciały coraz szybciej, a na obydwóch flankach wściekały się kulomioty.
Nesser nie odstępował Gilleta, baczny na każden ruch jego, gotowy rzucić mu się na pomoc. Z drugiego boku młodego wieśniaka stał ksiądz Chambrun. Miał ręce złożone, jak do modlitwy, oczy zamknięte, usta, szepcące bezdźwięcznie.
Dwa ręczne granaty niemieckie, sycząc, wpadły do transzy i utknęły w błocie. Lada chwila mógł nastąpić wybuch, zabijając i raniąc niczem nie osłoniętych od tyłu ludzi. Nesser błyskawicznym ruchem schylił się i, porwawszy pociski, wyrzucił je za parapet. Wybuchnęły natychmiast, już poza wałem transzy. Zobaczył to kapelan, podniósł rękę i w milczeniu krzyż zakreślił nad Nesserem.
Z pozycyj niemieckich ruszyły nowe szeregi.
— Czerwona raca! Czerwona raca! — rozległa się komenda.
Zaczął kropić deszcz i po chwili zamienił się w ulewę. Wtedy dopiero nadleciały pierwsze pociski bateryj francuskich, padać zaczęły i tryskać ogniem pomiędzy transzami walczących. Atak się załamał i wkrótce zgasł, jak ognisko, które się dopaliło.
Niemcy ukryli się w swoich transzach; ci, co uwijali się jeszcze około francuskich okopów, wzięci we dwa ognie, poddawali się, lub ginęli, szukając daremnie ocalenia w ucieczce. Ten i ów z francuskich żołnierzy obsuwał się do błota i natychmiast zasypiał; inni, ciężko oddychając i z rozpaczliwym wysiłkiem wstrząsając oddawna wypróżnione flaszki, rozścielali na ziemi płaszcze, aby zebrać choć trochę wody deszczowej; tu i ówdzie strzelcy szperali w workach,