Strona:F. Antoni Ossendowski - Ogień wykrzesany.djvu/303

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

szliwą siłą. Nieruchomy od wstrząsu, pogrzebany został żywcem ordynans dowódcy, a sam Delvert cudem wyszedł cało. Od czasu do czasu nadlatywały pociski gazowe. Zdawało się wtedy, że przyszła śmierć i w zamachu podniosła nad redutą swoją kosę bezlitosną. Łzawiły się oczy, piersi wciągały zatrute powietrze, gardziele wydawały chrapliwe rzężenie, a dokoła — gwizd kul, furkot odłamków żelaza i kamieni, kłęby dymu, ziemi i piasku. Godziny nieskończenie długie, godziny męczeńskie mijały, a piekło, wyrzucając z siebie ogień, dym, jad i śmierć, szalało.
W transzach leżały stosy zabitych. Rozkładały się szybko, przykryte płótnem namiotów. Czerwcowe słońce prażyło żarem. Powietrze, przesiąknięte wilgocią rowów, wyziewami gnijącej krwi, fetorem ustępów, niczem nie osłoniętych i nie przysypywanych, z których się sączyły strugi cuchnącej cieczy, pełnej wstrętnych glizd, przytłoczyło transze, a pochyleni, skuleni w niej ludzie wdychali te jadowite, ciężkie opary.
Trupy rozdymały się straszliwie, chwilami poruszały się gwałtownie pod pokrywającemi je płachtami, wydawały głośne dźwięki wyrywających się gazów, jeszcze bardziej zarażających wokół powietrze. Czarne chmury niebieskich much brzęczały nad sczerniałemi, gnijącemi zwłokami i opadały ludzi żyjących, którzy niepojętą mocą woli czy bierności pozostawali nadal przy wałach i omdlałemi rękami podnosili karabiny do dygocących ze znużenia ramion.
Wreszcie Niemcy zdobyli redutę N 2, zagarnęli lasek Fumin, a wtedy ruszyli do ostatecznego ataku.