Strona:F. Antoni Ossendowski - Ogień wykrzesany.djvu/304

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

W transzy biegali podoficerowie i w pośpiechu rozdawali obrońcom granaty ręczne.
— Dzieci! — rozlegał się głos kapitana Delverta. — Odwagi! Podpuśćcie „boszów“ blisko i wtedy — bić! Czekajcie sygnału!... Ognia!
Ludzie pochylali się, zrywając sznurki zapalników, i przeginali się wtył, jakgdyby podczas gry w piłkę, ciskając granaty. Niemcy stanęli, nie oczekując takiego oporu. Wtedy z flanków reduty szczęknęły kulomioty francuskie i zaturkotały zdyszanym łomotem. Część atakujących jęła uciekać, padała, na kolanach czołgając się ku swojej pozycji, krzyczała przeraźliwemi, wyjącemi ze strachu głosami. Inni, odcięci od swoich, walczyli, ginąc w dymie francuskich granatów, w wirze kul.
Gillet, roznamiętniony walką, wskoczył na parapet, żeby celniej cisnąć pocisk, lecz w tej samej chwili zjawiła się obok niego wysoka postać Gramauda. Uczony zręcznym ruchem zrzucił chłopca do transzy, a sam zamachnął się szeroko i wypuścił z ręki granat. Jednocześnie — jakiś mały, krępy oficer niemiecki, kierujący atakiem, strzelił do niego z rewolweru. Gramaud zachwiał się i stoczył do rowu. Stojący obok Murzyn czy Arab z południa Algieru, Bambula, z dzikim rykiem ugodził oficera granatem w głowę. Francuzi dobijali nieprzyjacielskich strzelców szybko i sprawnie. Niemcy już podnosili ręce. Szare kurty i hełmy ich zaczęły niebawem migać wpośród niebieskich bluz francuskich. Jeńców prowadzono na redutę.
Nesser przez cały czas bitwy pracował ciężko, rozdając granaty i pomagając rannym. Nie krył się bynajmniej przed pociskami, nie chylił nawet głowy,