Strona:F. Antoni Ossendowski - Ogień wykrzesany.djvu/276

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Dotarli wreszcie do tunelu i wbiegli pod jego sklepienia, czarne, okopcone dymem pociągów, które już oddawna nie kursowały. Długa galerja podziemna przedstawiała dziwny i ponury widok. Zgromadziły się tu na noc oddziały, odciągane na tyły, i te kompanje, które z fortów Vaux posyłano na krótki wypoczynek, aby ludzie na dzień lub dwa wyszli z linji boju, otrząsnęli się z obłędu, powrócili do przytomności, dostali gorącej strawy i wyspali się po kilku nocach nieustannego czuwania i oczekiwania ataku i śmierci.
W ciemnym, długim tunelu panował półmrok, gdyż paliły się tu straszliwe dymiące pochodnie naftowe, świeczki i kieszonkowe latarki elektryczne; tu i ówdzie jarzyły się małe ogniska, z płonącemi w nich drzazgami desek. Wzdłuż całej galerji ciągnęły się jeden nad drugim trzy rzędy prycz, zajętych przez żołnierzy. Ciemne postacie śpiących wykrzykiwały i mruczały niezrozumiałe słowa, miotały się przez sen. Zgromadziło się tu jednak tak dużo kompanij, że dla wszystkich nie starczyło miejsca na pryczach. Ludzie układali się więc pod leżakami szczęśliwszych towarzyszy, w przejściach pomiędzy pryczami i wprost na ziemi, gdzie w chwiejnych, czerwonych błyskach pochodni połyskiwały szyny.
Tam i sam widniały blaszanki z cuchnącą wodą do picia, a obok — niegłębokie doły, wykopane naprędce dla potrzeb setek chorych i zdrowych żołnierzy. Ostry zapach potu, kwaśne wyziewy wymiotów, gryzące, amonjakalne opary gnijącego moczu, fetor kału zapełniały ciemną kiszkę tunelu, zatłoczonego obrońcami ojczyzny. Z trudem posuwały się po szynach wózki ręczne, rozwożące gorącą po-