Strona:F. Antoni Ossendowski - Ogień wykrzesany.djvu/241

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— To-nie to! — potrząsnęła głową. — Cóż ja? Słucham i podziwiam mądrość pana, wierzę, że pan mówi świętą prawdę. A taka panna Briard mogłaby nieraz panu doradzić, powstrzymać lub popchnąć go naprzód...
— Widzę, że chce mnie pani koniecznie wyswatać? — zaśmiał się.
— Chciałabym! — wybuchnęła znowu i podniosła na niego zapłakane oczy.
Nesser zdumiał się. Julja mówiła prawdę, nie wątpił o tem.
— Niech pani nie suszy sobie główki — nie ożenię się, panno Martin, ani z panną Briard, ani nawet z tą miljarderką amerykańską, która mi tu onegdaj kwiaty i fotografję swoją przysłała, bo powiem pani w tajemnicy, żeja źle skończę...
Patrzyła na niego z trwogą.
— Tak! — ciągnął Nesser. — Zawsze byłem przekonany, że rodzice moi w sedno utrafili, wydając mnie na świat w najodpowiedniejszym czasie. A teraz widzę, że był to błąd! Urodziłem się zawcześnie... Pani wie, że jeżeli śnieg wypadnie w kwietniu, to zniknie już po godzinie. Albo bardziej poetyckie porównanie: pierwiosnek, rozkwitły w styczniu, zginie od mrozu... Tak też i będzie, musi być i ze mną! Ale to nic, panno Martin! Śnieg zmieni się w wodę i napoi rośliny. Krótkotrwały kwiat choć na chwilę krótką ozdobi i rozweseli jednostajny i smutny krajobraz zimowy...
Julja przycisnęła ręce do piersi i patrzyła na Nessera z przestrachem. Nagle opuściła głowę i płakać zaczęła żałośnie, rozpaczliwie, jak dziecko. Nesser nie wiedział czem pocieszyć ją i uspokoić. Wreszcie zaśmiał się i powiedział: