Strona:F. Antoni Ossendowski - Ogień wykrzesany.djvu/226

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Westchnęła i spojrzała na niego badawczo. Po chwili roześmiała się wesoło i zawołała:
— Bez figli-migli, mój panie! Nie grać na czułych strunach kobiety! Moje serce na takie sztuczki jest tak akurat łase, jak kot na marchewkę! Nic z tego!
Wyraz jej piwnych oczu mówił jednak co innego. Rzewny i oddany zaglądał do serca i duszy Nessera, wyrażał wdzięczność namiętną, łkał i modlił się o jego życie i spokój. Usta zaś, te wspaniałe, zmysłowe usta szeptały radośnie:
— Po mleku ze świeżą „brioche“ czuję się tak syta, że zaledwie dojdę do łóżka, — już zasypiam, jak kamień!
— Czyż pani nie modli się już za mnie? Zapomniała pani o Matce Boskiej z Lourdes i o świętej Teresie? — spytał nagle Nesser.
— Nie! — potrząsnęła głową. — Nie zapomniałam! Codziennie modlę się przed snem, bardzo gorąco się modlę, bo chciałabym panu nieba przychylić!
— Dziękuję! — uśmiechnął się dziennikarz. — Ale pragnąłbym wiedzieć, jak tam sprawa stoi z tym kamiennym snem wnet po „brioche“?
— E-e! Przyczepny z pana facet! — machnęła ręką. — Jak sędzia śledczy, czy komisarz policji!
Pewnego wieczora Julja powiadomiła Nessera, że za trzy dni słynny profesor-chirurg będzie mu robił operację, że wszystkie prześwietlenia udały się i lekarze wiedzą dokładnie, w jakiem miejscu należy szukać granatu, który już podobno obrósł tłuszczem.
— Nie granatu, bo to byłaby przeogromna „waliza“, panno Martin; zaledwie kawałek jego noszę w sobie! — zawołał ze śmiechem dziennikarz. —