Strona:F. Antoni Ossendowski - Ogień wykrzesany.djvu/198

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

własne ślady, idące w obydwie strony — tam — ku tej pajęczynie żelaznej, najeżonej kolcami, i zpowrotem — aż pod sam wał transzy, w której stał w tej chwili przed peryskopem...
Wtem rozległ się krzyk zgrozy i zamarł.
Zapanowała cisza. Francuscy strzelcy zatamowali dech, niektórzy oczy zasłonili dłońmi.
Człowiek cywilny w ubraniu sportowem i grubych, żółtych trzewikach, szybko i zręcznie stawiając nogi na wydrążonych w wale stopniach, podnosił się na parapet. Jeszcze chwila i zsunął się na drugą stronę.
Nesser stanął mocno i pewnym krokiem poszedł w linji prostej, stanowczo i spokojnie patrząc przed siebie. Czuł teraz na sobie oczy kilkuset ludzi, wpatrzonych w niego z tyłu, z przodu, z boków i wiedział, że pomiędzy jego źrenicami, a setkami źrenic, zaczajonych za nasypami, przeciągnęły się niewidzialne nici, kierowane nieznanym, potężnym zmysłem, uświadomionym tak wyraźnie, że ogarnęła go nagle porywająca radość i niczem nie zmącony spokój.
Doszedł do rannego niemieckiego żołnierza i ukląkł przy nim. Targnęła się głowa strzelca, opadła, a usta wyrzęziły słowa obłędne, pogmatwane. Nesser objął go wpół, uniósł i powlókł ku niemieckiemu okopowi. Złożył go przed wyrwą w kolczastej zagrodzie i powolnie, z tym samym skupionym, zastygłym wyrazem oczu spojrzał na prawo. Za załamaniem starych, zburzonych skarp fortu przewieszony przez druty miotał się w ich oplocie i jęczał kapral francuski.
Nesser szedł ku niemu krokiem twardym, miarowym. Szedł tak blisko od nieprzyjacielskich rowów, że łatwo go było dosięgnąć rzuconym kamieniem, on jednak dążył wyprostowany, z głową podniesioną,