Strona:F. Antoni Ossendowski - Ogień wykrzesany.djvu/195

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Cóż u licha?! — zaklął dowódca. — Gdzież się zaprzepaścił nasz kapral?
W tej chwili do rozmawiających oficerów podbiegł żołnierz.
— Panie kapitanie! — zawołał, przykładając rękę do hełmu. — Poznaliśmy głos Verreau. To on woła! Głos dochodzi z poza załamania zburzonego fortu, dlatego nie możemy widzieć kaprala!
Jeden z żołnierzy natychmiast podbiegł do strzelnicy i zajrzał w otwór. W tej samej chwili padł nawznak, a tuż nad jego okiem zaczerniała mała ranka, z której wypłynęła struga gęstej krwi. Nesser pobiegł do rannego.
— Schylać się, schylać! — krzyczeli oficrowie. — W niemieckich okopach oddawna wzięto na stały cel wszystkie wyziory okopowe.
Dziennikarz, zgięty prawie do ziemi, dopadł leżącego strzelca. Sanitarjusz już był przy nim.
— Zabity... — mruknął do Nessera.
Skądś zbliska dobiegło ponownie rzężenie i coraz słabsze nawoływania rannego kaprala. Rozpacz i cierpienie brzmiały w tych jękach i przeciągiem wyciu.
— Przepadnie ten kapral — mruczał przez zęby kapitan. — Nie możemy go ratować, gdyż stracilibyśmy kilku ludzi...
Nesser posłyszał to i podniósł głowę. Jakaś myśl nagła i ostra przeszyła jego mózg. Ujrzał rodzinę jęczącego, opuszczonego kaprala. Ktoś, pochylony nad spisem rannych i zabitych, ze ściśniętem sercem szukał czegoś, bojąc się śmiertelnie każdego nowego wiersza tych nieskończenie długich kolumn; skądś dochodzą westchnienia ciężkie, szloch, szept modlitwy. Tam koło okopów niemieckich leży i rozpaczliwie woła