Strona:F. Antoni Ossendowski - Ogień wykrzesany.djvu/175

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

przy pomocy pługów, bron i kos, a pracowite skrzętne dłonie ludzi zasiały potem pszenicę, żyto, koniczynę, zasadziły wino i drzewa owocowe.
Dzikie, pospolite rośliny uczuły, że nastał ich czas, jak dawniej, gdy to lemiesze nie odwalały jeszcze świeżych skib, a ręce rolników nie wyrywały i nie ścinały aż pod sam korzeń pędów krzaków i łodyg zuchwałych chwastów. Od jesieni bowiem nie tknął człowiek tego szmatu ziemi; czasami tylko siał na niej pociski, wyszarpywał doły i bruździł darninę, lecz trawa natychmiast zielonym kobiercem pokrywała te wyrwy, pełne wody wiosennej, wyrastała na mogiłach i ukrywała w swym gąszczu rozrzucone wszędzie odłamki żelaza, potrzaskane karabiny, rozbite koła i skrzynie, zardzewiałe hełmy, skrawki skóry, a czasem nawet kości ludzkie lub końskie.
Niebo turkusowe, nasiąknięte złocistą kurzawą słońca, tryskało pijaną radością. Oszalały od niej motyle, osy, trzmiele, muchy i owady pełzające. Bzykało wszystko, co żyło w trawie i nad trawą, zgrzytało, cykało, dzwoniło i grało. Pierzchła obawa przed powietrznemi drapieżnikami-ptakami. Odleciały bowiem nagle, — przerażone ciągłym poświstem kul i groźnym porykiem dział. Śmigały w pogmatwanej sieci traw myszy polne, a krety zuchwale opuszczały swoje legowiska głębokie i wygrzewały się na słońcu.
Tuż — tuż obok — od Rochncourt do wzgórz Notre Dame de Lorette, ludzie ogorzali, brodaci i śmiertelnie znużeni, nie opuszczali głębokich, biegnących łamaną linją, błotnistych rowów strzeleckich. Bacznie patrzyli na siebie przez otwory w okopach i mocniej zaciskali broń w rękach. Jeden z nich