Strona:F. Antoni Ossendowski - Ogień wykrzesany.djvu/16

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

i ryknął basowym głosem, który, jak ciężka kula, dotoczył się do punktu obserwacyjnego:
— Naprzód, panowie oficerowie! Dla nas niema powrotu! Naprzód!
Pochylił się, porwał leżący przy zabitym żołnierzu karabin i pobiegł przed siebie. Oficerowie poszli za jego przykładem. Nikła gromadka ludzi w milczeniu zbliżała się do nieprzyjaciela.
W okopie austrjackim z jakimi jazgotem zjadliwym zgrzytnął karabin maszynowy, posiekał ziemię gradem kul, niby węsząc i macając ją, a później zionął czerwonym, ognistym wężykiem, lekkiemi kółkami dymu, złośliwym charkotem świszczących i szczekających chrząstów. Jeden po drugim padali oficerowie, lecz gruby pułkownik, łysy, bez czapki, z rozwianą, siwą brodą, biegł jeszcze czas jakiś. Nagle potknął się, wypuścił z rąk karabin i schwycił się za brzuch. Szabla zaplątała mu się koło nóg, jeszcze raz potknął się i upadł na kolana. Z austrjackiego okopu wybiegli żołnierze, aby podnieść go, lecz starzec, wciąż jeszcze klęcząc, wyrwał z pochwy rewolwer, uczynił trzykrotny szeroki znak krzyża, z niemą rozpaczą przyciskając palce do czoła, piersi i ramion, obejrzał się dokoła i podniósł broń do ust.
Odgłos strzału utonął w huku wybuchającego nad okopem pocisku. Ogromna, ciężka postać obsunęła się na ziemię i znieruchomiała
Patrzący na to Nesser czuł, jak dreszcz wstrząsa nim i wyciska mu łzy.
— Nędznicy... nędznicy! — szeptał, z nienawiścią patrząc na rowy z ukrytymi w nich żołnierzami.
Po namyśle uspokoił się jednak i już nie miotał obelg na szare szeregi strzelców.