Strona:F. Antoni Ossendowski - Ogień wykrzesany.djvu/144

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

na zaprzeczenie lub potwierdzenie ich śpiesząc się i ciężko oddychając, jakgdyby doniósł wreszcie do umówionego miejsca ciężar ponad siły.
Zegar na pobliskiej wieży wybił godzinę drugą. Oprzytomniał i spojrzał na Julję. Z szeroko otwartemi oczami słuchała go, zaciskając na kolanach duże, piękne ręce.
— I cóż pani powie na to? — spytał z wyrazem zawstydzenia na twarzy. — Co pani myśli o tem wszystkiem, panno Martin?
Pokrywając swoje zmieszanie ironicznym śmiechem, dorzucił:
— Zasypałem panią lawiną swoich, zdaje się, niedorzecznych myśli i planów...
Julja milczała.
— Panno Martin! — szepnął Nesser w namiętnem prawie oczekiwaniu.
Dziewczyna wstała i zbliżyła się do niego. Ruchem łagodnym, nieśmiałym, tak niezwykłym dla jej rozrosłej, kipiącej życiem postaci, położyła mu rękę na ramieniu.
— Jutro się rozstaniemy, pewno, na długo... Chcę powiedzieć... Gdyby pan kiedyś potrzebował oddanego sobie człowieka, przygotowanego na wszystko, nie obawiającego się niczego, niech pan mi każe przyjść do siebie... Przysięgam, że nie cofnę się nigdy!...
Nesser cicho się roześmiał. Może oczekiwał innej odpowiedzi, a może nie zrozumiał znaczenia słów Julji? Mrużąc oczy, spytał:
— Czy pani powiedziała to, aby wkońcu nie zostać w samotności? Ażeby, czego się najwięcej obawiała Marja Louge, nie wyjść na ulicę?