Strona:F. Antoni Ossendowski - Ogień wykrzesany.djvu/117

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

natychmiast łapy z portek. Macie tam z pewnością „pióro“, a ja tego nie lubię! Skoro postanowiliście żebrać, to pocóż wam nóż? Papierosa dam, ale nastraszyć mnie wam się nie uda. Pugilares, tudzież zegarek zostaną przy mnie, bo widzicie tu oto tę fraszkę, którą nagminnie nazywają „browningiem“, takie zaś ptaszki, jak wy, — „puszczykiem“, czy też „szpajerem“... No, tak, — teraz w porządku! Macie papierosa!...
Zdumiony drab zdjął kasketkę i drapał się w głowę.
— A toście mi nagadali! — mruknął. — Cóż to? Czyście wy — nasz, czy może „numerowy hrabia“?
— Nie jestem ani opryszkiem, ani przebranym policjantem — odparł swobodnie Nesser. — No, a teraz, przyjacielu, siedźcie cicho, bo nie jestem ochoczy do rozmów, albo najlepiej zrobicie, jeżeli pójdziecie swoją drogą! Tam widzę wolną ławkę. Jazda, bracie!
— Hm... jeżeli tak, to pójdę — zamruczał drab i, ciężko przewalając się na krótkich, krzywych nogach, poszedł przez jezdnię.
— Stójcie! — zawołał nagle Nesser. — A czemuż to wolicie grasować tu i w końcu ugrzęznąć w ulu, niż iść na front? Takie szerokie macie bary i krzepkie nogi — w sam raz do piechoty...
Drab zaśmiał się szyderczo.
— Gadacie od rzeczy, a ja myślałem — człek rozumny! Ja do okopów?! A niechby ich morowa zaraza wydławiła... Za kogo i za co mam się bić, narażać się na niewygody i niebezpieczeństwo?... Może każecie podstawiać głowę w obronie „granatowych mundurów“? Za miłą ojczyznę, która nic