Strona:F. Antoni Ossendowski - Nauczycielka.djvu/99

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

dziane nigdy, w wyobraźni tylko zrodzone cudowne zjawisko, i poruszał ustami, rzekłbyś, wymawiając z przejęciem słowa bezdźwięcznej modlitwy.
Stary zaś Ramult znowu się pochylił i wargi przycisnął do ręki Haliny.
— Tak! Prawdziwie mówił mi Konstanty o was, panienko! — zamruczał cicho. — Tylko wy, tylko wy...
Urwał i obejrzał się z nieukrywaną obawą.
— Dlaczego nie skończyliście, panie Ramult? — spytała Halina.
Potrząsnął głową i przymrużył chytre oko.
— Nie czas i nie miejsce teraz... — odpowiedział wymijająco. — Niech mi pani pozwoli pomówić z sobą w cztery oczy.
— We trzy chyba... — wtrącił Konstanty, śmiejąc się scicha. — Cudak z was, ojcze Ostapie, doprawdy — stary cudak! Myślicie, że niby to panienkę naszą bardzo obchodzą wasze troski? Ma ona swoich pełną kobiałkę!
To powiedziawszy, zwrócił się do Haliny i dodał:
— Niech pani nie słucha tego znachora! Ot, wiadomo — plecie!
— Ależ — owszem! — ożywiła się nauczycielka. — Bardzo jestem ciekawa tego, co chce mi powiedzieć pan Ostap! Dziwię się tylko, że pan zna takie dawne dzieje?
Ramult podniósł szerokie bary i, błyskając zdrowem okiem, zabulgotał po swojemu: