Strona:F. Antoni Ossendowski - Nauczycielka.djvu/85

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

W głosie jego zabrzmiały nuty trwogi i współczucia.
— Nic mi się nie stało! — uspokoiła go. — Wracam od dziewczyny, która zraniła się niebezpiecznie. Umrze, jeżeli do rana lekarz nie weźmie jej pod swoją opiekę... Trzeba odwieźć ją do Łachwy... Do was przyszłam, aby prosić...
Poleszuk milczał i słuchał.
— Chcę was prosić, Konstanty, abyście popłynęli z Aleksandrą do lekarza. Wiem, że noc się zbliża, ludzie nie chcą się narażać, ale wy... Konstanty!...
Tyle gorącej prośby było w jej dźwięcznym, słodkim głosie, że zaczął potrząsać głową i jeszcze bardziej mrużyć oczy, powtarzając:
— Umiecie wy prosić, panienko! Niktby wam niczego odmówić nie potrafił, i ja też nie potrafię!.. Każcie znieść Aleksę na brzeg, biegnę po czółno... Znam ja Łań, to i dowiozę... aby mi tylko dziewucha wasza nie zmarła w drodze...
Wyszli razem, a gdy się rozstawali, Halina ujęła Poleszuka za rękę i mocno ją potrząsnęła, mówiąc serdecznym tonem:
— Dobry, poczciwy z was człowiek! Nie zapomnę wam tego nigdy!
Podniósł na nią nagle rozradowany wzrok.
Tegoż wieczora Konstanty odpłynął wraz z Aleksandrą i jej matką, a gdy powrócił, po kilka razy opowiadał wszystkim o tem, co mu doktór w Łachwie oświadczył.
— Czy wiecie, że gdyby nie nauczycielka, to