Strona:F. Antoni Ossendowski - Nauczycielka.djvu/76

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Halina spojrzała poważnie na mówiącą i rzuciła w przestrzeń:
— Trzeba ostrzec Konstantego i poradzić mu, aby nie zrobił pomyłki, której żałowałby poniewczasie! Szkoda chłopaka — taki młody, a coś mi się widzi, że z łatwością może sobie złamać życie...
Dziewczyny umilkły i z trwogą patrzyły na nauczycielkę, wreszcie Marja szepnęła z niepokojem w głosie:
— Rzuciliście mi lęk do serca!... Oj, nie daj Boże, żeby mu się co stało! Pomodlę się dziś do waszej świętej, choć to łacińska, nie nasza!... Powiedzcie, panienko, Konstantynowi coście nam mówili! Dobrze?
— Dlaczegoż nie? Powiem mu chętnie, co myślę — zgodziła się Halina.
Była bardzo zadowolona z obrotu, jaki przyjęła jej pierwsza znajomość z córkami Lipskiego. Wiedziała, że będzie miała w nich przyjaciółki.
— Umiecie czytać i pisać? — spytała po chwili.
— Nie bardzo, — zaśmiały się wstydliwie. — Uczył nas pop, ale jakoś nie szło... Konstantyn, ten mocno czytny i listy nawet pisać umie.
— No, to ja was prędko nauczę i wy też będziecie listy pisać — uśmiechnęła się Halina i zapytała:
— Macie matkę?
Dziewuchy posmutniały nagle i szepnęły: