Strona:F. Antoni Ossendowski - Nauczycielka.djvu/66

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.



V.

Dopiero około trzeciej popołudniu dojechała Halina do Harasymowicz.
Na wstępie spotkała ją niespodzianka, gdyż wieś, o której z opowiadań nie mogła sobie wyrobić zbyt dobrej opinji, sprawiła na niej zupełnie przyjemne wrażenie.
Przedewszystkiem uderzyły ją rozmiary Harasymowicz. Duża, licząca około pięćdziesięciu zagród wieś, wyciągnęła się dwoma rzędami równolegle do stromego, piaszczystego brzegu rzeki.
Nad ciemnemi strzechami chat podnosiła kopulastą głowicę cerkiewka ze starych, nieheblowanych kloców dębowych sklecona i omszałemi gontami pokryta. Na uboczu, wśród rozrosłych wiązów i grabów, stała dzwonnica, takaż stara i sczerniała — tam i sam połatana nowemi deskami sosnowemi. Przed chatami, od strony jedynej ulicy widniały małe ogródki, z kwitnącemi jeszcze słonecznikami, malwami i nasturcją. Malutkie okienka jakgdyby mrużyły chytre ślepki i patrzyły ciekawie.
Zresztą ciekawość tę zapożyczyły zapewne od mieszkańców wioski.
Zaledwie bowiem wózek Szymona z rozpaczli-