Strona:F. Antoni Ossendowski - Nauczycielka.djvu/54

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Halinie szczękały zęby, bo nieszczęśliwa kałamaszka wyczyniała szalone podrygi; od brutalnych i niespodziewanych wstrząsów bolały boki, lecz — rzecz dziwna i niepojęta — nic nie mogło przygasić radosnego nastroju nauczycielki.
Śmiała się wesoło, czepiając się żelaznych poręczy kozła, żartowała z mrukliwym Poleszukiem, aż i on zaczął się uśmiechać i raz po raz odwracał się ku niej i pocieszał:
— Teraz już połowa tylko „nakatu“ pozostała, a tam wyjedziem na bagno, to już lżej wam będzie!
Halina zaś myślała:
— Tak, tak! Z takich Harasymowicz człek nie zechce prędko się ruszyć! Żadnych tu nie będę miała pokus, bo ani do kina nie pojadę, ani na dancing nikt mnie nie sprowokuje... Ależ piękna droga! Stąd chyba bez przesiadania dostać się można na tamten świat i nawet bez szczególnej tęsknoty za tym padołem, przeciętym groblą i urozmaiconym bagnami i piachem!
Podzieliła się swoją myślą z chłopem. Ten ryknął śmiechem, a śmiał się tak szczerze, że aż zaczął kasłać i pluć. Od czasu do czasu klepał się w kolano i wołał:
— Ot, wesoła panienka, jak ten ptaszek!... Jak to powiedzieliście? Z tego nakatu prościuteńką drogą na tamten świat? I — prawda! Zła, podła droga, ale dobra i ta, kiedy innej niema!
— E-e, wkrótce będą lepsze, prawdziwe dro-