Strona:F. Antoni Ossendowski - Nauczycielka.djvu/27

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ty! — ucieszył się młody oficer. — Myślałem, że pani obraziła się na mnie i na mego Żbika!
Halina, śmiejąc się wesoło, uspokoiła ostatecznie porucznika, powiedziawszy po wojskowemu:
— Melduję posłusznie, że nie była to obraza, lecz obawa... Bałam się posłyszeć, że pański Żbik śmiał nie kochać się we mnie... Jestem, jak pan porucznik raczy to stwierdzić, zarozumiałą istotą!
Oficer zaśmiał się głośno i przez cały czas wizyty nie opuszczał Haliny, zabawiając ją wspomnieniami o dopiero co zakończonych manewrach, w których wraz ze Zdzisławem Ostrogiem brał czynny udział.
Po wyjściu gości, porucznik, rozpinając na sobie mundur, podszedł do ojca, który przeglądał dzienniki.
— Tatusiu, ależ piękna panna z tej Haliny Olmieńskiej!
— Podobała ci się, Olku? — spytał w roztargnieniu ojciec, odrywając się od czytania i poprawiając okulary. — Podobno dzielna i porządna dziewczyna! Bardzo dobrze się prezentuje! Posiada wrodzoną godność i przyjemną równowagę w ruchach i głosie.
Porucznik gwizdnął cicho, siadając na krawędzi biurka.
— Coś tam ja o niej wiem! — mruknął. — Cicha woda brzegi rwie!
Nie chciał jednak nic więcej powiedzieć. Uśmiechał się tylko tajemniczo i głośno wygwizdywał modne tango kabaretowe.